Zdrowy egoizm

Komentarze

Eumenida pisze…
Jeśli masz w sobie gen "pomagania" czyli pewnego rodzaju życzliwości, wyczulenia na potrzeby i kłopoty innych, będziesz Olu pomagać :-) A wydaje mi się, że go masz, stąd to oburzenie - nie dziwię Ci się i rozumiem. To nieuleczalne tak naprawdę - można się zaprzeć w sobie, powiedzieć, że nie, że to już ostatni raz, że nigdy więcej..Do zcasu - a potem znów pomagasz, intynktownie, automatycznie, bo to taki odruch pewnego typu ludzi. Jeden przejdzie obojętnie, drugi poleci z sercem na dłoni :-)
Chyba tylko trzeba uważać, do kogo się leci. Pozdrawiam. Marta
matka (p)Olka pisze…
Pewnie tak... ale teraz szybciej włącza mi się instynkt samozachowawczy :-))))

Dzięki :-)

i pozdrawiam
iw pisze…
Oj znam to pomaganie - najlepiej od mojej Mamy, która że tak powiem "zęby zjadła" na pomocy innym jak z podręcznika opisanym przez Ciebie ofiarom własnego egoizmu.
Dobrze, że się obudziłaś, bo ludzie potrafią strasznie wykorzystać taką naturalną chęć pomocy i jeszcze dobrego słowa nie powiedzą.
Pozdrawiam serdecznie
iw
kamila pisze…
A ja przekornie powiem: w takim dawaniu jest i jakowyś chytry plan..;)
Pomagam - więc wiem jak,jestem kompetentny/a.
Pomagam - można na mnie liczyć.
Pomagam - serce mam dobre itd.
Czy dawanie jest więc takie zupełnie bezinteresowne?
Jedno jest pewne - najzdrowszy rodzaj relacji międzyludzkich to taki,który jest oparty na wymianie.
Jeśli strona dająca ma poczucie,że jest wykorzystywana, bo wymiana jest nieproporcjonalna,powinna czem prędzej zastanowić się,czego żądać jeszcze dla siebie wzamian bądź ostatecznie po prostu przestać dawać.
Odmówić usług po prostu:)
Najgorsze,co może być, to osoba udręczona dawaniem z przeterminowanym poczuciem nierównowagi w relacjach.

ha ha to ja - Mądralińska
Krysia pisze…
To fakt, że nieuleczalne. Najgorsze to to, że w tym czasie "przestoju" pomiędzy tym odechcianiem się pomagania, bo Cię ktoś normalnie! "wyrąbał", a tymczasem, kiedy jednak "nieuleczalnie" znów wyciągniesz ręke, moga stracić ci, którym Twoja pomoc naprawdę by się przydała.
Ja tam uważam, że pomaga się, albo zwyczajnie robi się coś, z czego i inni korzystają, bo się chce, lubi, potrafi. I robi się poniekąd dla siebie. w sensie nie dla chwały i podziękowań i odpłacenia, tylko dla własnej przyjemności, że coś fajnego sie udało zrobić, że kto był zadowolony, że ktoś sobie pomyślał, że może też mógłby coś dla kogoś zrobić, odważyć się na coś, zrobić coś dla siebie, "dać komuś albo czemuś w pysk". Całkiem się nie da odpuścić. Ale ja tam się coraz częściej i dokładniej przyglądam, co zrobić, dla kogo zrobić i jak daleko sie posunąć w tym pomganiu.
Pzdr
Krysia
kamila pisze…
Temat pomagania nurtuje mię bardzo.
Co to znaczy,że mnie ktoś "wyrąbał"? Pożyczonego nie oddał,ale jeszcze? Pytam serio,zastanawiam się nad tym.
Czy to o brak wdzięczności tzw. chodzi?
Mnie z kolei parę razy w życiu się zdarzyło,że ktoś nieproszony chciał mi pomóc najwyraźniej ale w sposób bardzo ekspansywny i bez wczucia się w moje rzeczywiste potrzeby.
Taki przykład: swieża matka zasypywana radami,czego potrzebuje jej własne dziecko,kwestionującymi jej wewnętrzna intuicję matki.
Albo - z obserwacji: osoba w żałobie wyciagana na siłę z tego stanu radami: "trzeba się natychmiast pozbierać".
Żeby pomóc,trzeba naprawdę wiedzieć,czego komu potrzeba.
Jasne - pomaganie to odruch serca, ale niech to się nie przeradza w jakąś taką dziwną poświętliwość i męczeństwo.
matka (p)Olka pisze…
Oj tak... Niektórzy pomagają właśnie żeby samemu się lepiej poczuć i jak nie dostają wdzięczności jakiej gdzieś tam głęboko oczekują to się frustrują, obrażają i w ogóle... Taki rodzaj męczeństwa. "Patrzcie jaki jestem dobry - tak się poświęcam"...
Mnie z niepomaganiem to chodzi o to, ze nie powinno sie brać czyjejś "karmy" na siebie. Jak ktoś ma lekcję do przerobienia to wara mi od ułatwiania mu życia. Bo inaczej ja tę lekcje biorę na siebie. A po co jak to nie moje życie. I mam swoje "lekcje" do odrobienia. Kiedyś mieszkaliśmy w mieszkaniu takiej dziewczyny co uciekła za granicę i zostawiła mase długów nie poinformowawszy nas o tym. Banki słałay monity i upomnienia az kiedyś przyszło pismo z jakiejś kancelarii. otworzyłam - komornik. Dzwoniłam po tych komornikach, negocjowałam raty, płaciłam za nią a jednocześnie trzymałam jej graty w pracowni (osobiście je spakowałam i zaniosłam na dół). Na koniec nas zalało i jej graty też (głęboko wierzę ze to te jej precjoza "spowodowały' to zalanie... taka energia...) a ja zostałam tą najgorszą co ja oszukałam, mieszkanie zrujnowałam i w ogóle. I jeszcze naciągnać chciała na kasę...Dupę nam do sąsiadów obrobiła jako ta pokrzywdzona... lekcja numer jeden...
Innego przykładu nie podam.
kamila pisze…
Rozumiem.
Jakoś tak mi tym tematem Olu dałaś do myślenia bardzo:)
Znaczy się - lekcję jakąś odrabiam:)

pozdrawiam!

Popularne posty