"Pokaż mi jak mieszkasz, a powiem Ci kim jesteś"

Ostatnie miesiące upływają mi pod znakiem remontu mieszkania. Małe, ciasne ale własne. :-) Najpierw długo myślałam nad układem funkcjonalnym i podstawowymi założeniami. Pod koniec czerwca pokój z kuchnią i łazienką o łącznej powierzchni 33,3 m2 zamienił się w open space. By potem przeobrazić się w dwa pokoje z aneksem kuchennym. Planowo od września miałam zamieszkać ale… remonty planowo kończą się z rzadka. I dobrze – miałam więcej czasu na część „intuicyjną” czyli dobór kolorów i elementów wykończenia. W poniedziałek wchodzą stolarze robić szafy wnękowe i kuchnię, a za dwa tygodnie będę już spała z dziećmi na nowym.

Część racjonalna projektowania miała na celu stworzenie takiej przestrzeni, żebym ja – „samotna matka” z dwójką dzieci nie zginęła w bałaganie i w zbędnych meblach oraz żebym nie musiała za dużo ze ścierą latać. Bo tego nie lubię. Znam ciekawsze zajęcia niż wycieranie kurzu. Część intuicyjna polega na wędrówkach po sklepach i dobieraniu elementów wystroju – jeżeli patrząc na coś stwierdzam „TO JEST TO” to wracam z tym do domu i dopasowuję resztę fantów. Decyzja o tym, że to jest TO COŚ zapada podświadomie i natychmiastowo. Najczęściej są to elementy, które kręcą mnie od zawsze i tylko Bóg wie czemu mnie kręcą… pewnie to składowa miejsc, które widziałam i dobrze mi się kojarzą, zdjęć z dzieciństwa i obejrzanych filmów.

Patrzę na to moje prawie gotowe mieszkanie: buduarową łazienkę (lubię surowe łazienki i nowoczesne też, ale sama zapragnęłam mieć buduarową – jakoś tak wyszło…) , proletariacką kuchnię (z widokiem na PKiN w postaci fototapety - fajnie gra kolorystycznie z cegłą, którą czyściłam i fugowałam do zdarcia palców), soczystą, czerwoną ścianę, sofę obitą w zebrę (zebra mnie kręciła zawsze a jakiś czas temu podejrzałam znajomego tapicera jak komuś obija sofę w zebrę i sama takiej zapragnęłam…), brak drzwi wewnętrznych i firanek, których szczerze nie cierpię (a to parter :-) i wychodzi mi, że jestem ekshibicjonistyczną, arystokratyczno-lewacką... dziwką. A gniazdko uwiłam sobie na kształt protestanckiego burdelu (bo bez firanek ;-). Co mi przypomina pewnego klienta o narodowości holenderskiej i rozmowę z nim w trakcie podpisywania umowy: "Pani Ola, była pani w burdelu? - Nie..., nie miałam tej przyjemności. - Powinna pani pójść. Z mężem."

Ex obejrzawszy mieszkanko nazwał rzecz po imieniu (i tym razem nie miał na myśli bałaganu ;-). Podoba mu się (no burdel to chyba każdemu facetowi się podoba ;-) , ale nie mógłby tak mieszkać. Raz że nie jego styl a dwa, że za duży jest. Ex, nie burdel. ;-) No i wychodzi, że jeżeli kogoś miałabym tu zainstalować na czwartego to musiałby być jakiś „karakan”. Pytanie czy ja mam chęć kogokolwiek na stałe tu instalować... Na „dochodne” tak, ale na co dzień...

Ponieważ jednak, jak na dziwkę, prowadzę się bardzo dobrze i aktualnie trwam w przedłużającym się celibacie (który jest celibatem z wyboru) – nie ma obaw, że dzieci będą świadkami rozwiązłego życia mamusi. Wstrzemięźliwość ma tez inne dobre strony - sublimacja energii seksualnej w twórczą daje rezultaty: jestem współautorką haseł do kampanii nowych zapachów Playboy dla kobiet: Play it Lovely, Play it Sexy, Play it Spicy. Trzystopniowe uwodzenie. A „zaczyna się niewinnie…” ;-)

PS. II. A sofę obijał mi tapicer co Dodzie robił różowy tron :-D Królowe są co najmniej dwie. ;-)

Komentarze

Anonimowy pisze…
Ola, chyba wykukałam Twoje gniazdko... bo Pałac Kultury widziałam na ścianie. ;) Ładne i odwazne, o il;e to co widziałam to Twoje ;)
Pozdr!
Albertyna:)
matka (p)Olka pisze…
moje, moje :-) w tym budynku tylko jedna taka wariatka występuje ;-) Zaproszę Cię jak skończę :-)
matka (p)Olka pisze…
nic nie brałam! :-)

nigdy nic nie brałam...

Popularne posty