O powodzie, dla którego interesują mnie tylko mężczyźni, którzy nie przekroczyli trzydziestki. I o tym, że nie jest to (tylko) seks.


Nie będzie to żaden coming out. Wszyscy wiedzą, że lubię młodszych facetów. Zawsze lubiłam. Pierwszy chłopak był rok młodszy. Ja miałam 15, on 14, kiedy się sobie zakochaliśmy. Za seks, który wydarzył się pierwszy raz rok później, teoretycznie powinni mnie zamknąć. 

Ale wtedy w Polsce były ważniejsze tematy niż pilnowanie kto z kim, i w jakim wieku. Zakładano SdRP, powoływano policję, UOP i Urząd Antymonopolowy. Przywracano godło z orłem w koronie, padł rekord inflacji, za to rozkładano nam 10 mld długu państwa na raty. Znoszono cenzurę i wprowadzano religię do szkół. A ludzie wybrali na prezydenta Wałęsę (co wtedy doprowadzało mnie do szału – tak, miałam 16 lat i ukształtowane nie tylko cycki, ale i poglądy polityczne).

Odpalono pierwsze prywatne radio RMF, a potem Radio Zet, a w kinach leciała „Ucieczka z kina Wolność” i „Marcowe migdały”. A my z M. uciekaliśmy dorosłym sprzed oczu i migdaliliśmy się. Za oknem maleńka córka sąsiadów (która dziś jest już mężatką i wielkimi krokami zbliża się do trzydziestki) uczyła się chodzić. A duża część moich aktualnych znajomych jeszcze nie przyszła na świat. (tu jest miejsce na emotikona szczerzącego w uśmiechu zęby)

Lata mijały, a ja w moich zainteresowaniach mężczyznami nie wychodziłam dalej niż rówieśnicy („Oleńka, Ty to musisz się podobać facetom” – stwierdziła dawno niewidziana ciocia. Tak ciociu, ale interesują się mną tylko takie stare dziady po trzydziestce” – z żalem wyszczebiotała spięta w wąskiej talii czarnowłosa, dziewiętnastoletnia Oleńka. Rok wcześniej podchodząca do wojewódzkiego etapu olimpiady matematycznej.) Inny M., na studiach, był 3 lata młodszy. I tak zostało na dłuższy czas. Te 3 lata. 3 lata jak dla brata. Różnica wieku żadna. Za to 13 lat to już było COŚ... (znowu ten uśmiech, na samo wspomnienie)

Barierą, nomen omen, „wejścia” wydawało mi się zawsze 15 lat różnicy. Popularna aplikacja randkowa sprawiła, że granica przesunęła się o kilka kolejnych lat. I okazało się, że… najlepiej dogaduję się z 23 latkami. Tak, znowu zęby. I tak – DOGADUJĘ.

I tu dochodzę do sedna. Jest jedna zasadnicza różnica pomiędzy dwudziestolatkami, a - niemal całą - starszą resztą (serio, nie będzie ani słowa o seksie i o tym, że…. ehhh):

Oni SŁUCHAJĄ.

Słuchają, co się do nich mówi. Na ogół z zainteresowaniem. Na pewno z szacunkiem. Nie mądrzą się. I nie dają rad, o które nie prosisz. Nie rzucają seksistowskich tekstów (za to chętnie ogarniają kuchnię po wspólnym jedzeniu i rozwieszają swoje własne pranie). I nie wysyłają cię na szkolenie z obsługi strony zrobionej w Wordpressie. No dobra, tu trochę przesadzam. W końcu nie pracujesz dla nich, ale jakbyś pracowała, to raczej szybko by się kapnęli, że rozkminiasz nowe programy samodzielnie, a Wordpressa to na bank rozkminisz, bo to przecież słychać i „czytać”, że IQ to masz powyżej 130.

Sami też mają do powiedzenia wiele ciekawych rzeczy - o sobie i świecie. To tak w odpowiedzi na zarzuty, że „przedszkole” (przedszkole to jest kiedy człowiek nie ma dostępu do swoich emocji, kręci i nie wie, czego chce. Tu pokolenie '90, oraz moje dzieci, biją na głowę większość znanych mi czterdziestolatków) i „o czym tu można rozmawiać?”. No o wszystkim. Dwudziestoletni koledzy często mnie zaskakują czymś, czego ja nie wiem. A przecież wiem dużo, i na różne tematy. A do tego zebrałam masę cennych doświadczeń życiowych.

Ale nawet te traumatyczne nie zgasiły mojego entuzjastycznego podejścia do życia. I to łączy mnie z dwudziestolatkami - wciąż mam masę planów na przyszłość i pomysłów na życie. Stabilizacja? Ja wciąż żyję jak studentka. 

Nie wiem, co dzieje się z facetami po przekroczeniu trzydziestki (ok, nie ze wszystkimi, ale wyjątki potwierdzają regułę)… Pierwszy rzut kryzysu wieku średniego podobno wtedy ma miejsce. Albo może to kwestia wychowania i chłopcy urodzeni w nowym ustroju byli wychowywani inaczej. Albo ja – to też biorę pod uwagę – mam do czynienia z grupą niereprezentatywną dla populacji. Jeśli tak – nie budźcie mnie do rzeczywistości. Nie pasuje mi życie z facetami, którzy nie słuchają kobiet.

Nie cierpię tego uciekającego wzroku, który mówi "nie słucham". Nie cierpię szybkiego dążenia do przejęcia głosu w rozmowie. Irytuje mnie zapominanie, o czym powiedziałam kiedyś (no chyba, że widzę, że facet tak ma i generalnie nie pamięta). A najbardziej wkurza mnie deprecjonowanie tego, co mówię i dawanie mi rad, o które nie proszę, tonem "wiem lepiej". Nie cierpię traktowania mnie jak idiotkę. Którą na pewno nie jestem. 

PS A następnym razem napiszę o tym, dlaczego bardziej interesują mnie obcokrajowcy. :-P

Komentarze

Popularne posty