W-ciele-nie

Od kiedy pamiętam analizuję obsesje obecne w moim życiu. Zawsze zastanawiało mnie dlaczego pewne tematy interesują mnie bardziej niż inne i od dziecka podejrzewałam, że intensywne zainteresowanie czymś jest związane z ... poprzednimi wcieleniami. Zawsze czułam, że w poprzednim wcieleniu byłam facetem (co podobno tak się właśnie odbywa - raz jesteśmy kobietą, raz mężczyzną) ale jak dojść do konkretów... Regresji w hipnozie się nie poddam (nie ufam hipnotyzerom od kiedy jeden mnie zmacał wprowadziwszy wcześniej w stan "alfa"), no to kombinuję po swojemu. Z wnikliwych analiz wychodzi mi, że w poprzednim wcieleniu byłam... Stanisławem Grzesiukiem... :-) Uwielbiam klimaty warszawsko-proletariackie (o czym dużo mówi moja kuchnia ;-), kocham klimaty podwórkowe ("Podwórko żyje" - mój tekst opublikował swego czasu "Newsweek Kobieta"), a gdy miasto wymiera weekendowo ja nie tęsknię za wypadami na łono natury. Jestem też antyklerykałką o ciągotach społeczno-lewicowych. Uważam, że jednostki lepiej przystosowane powinny pomagać tym przystosowanym gorzej. I kiedy mogę wcielam to w czyn.
Ratując ostatnimi dniami sąsiada będącego kolejny miesiąc w ciągu alkoholowym brałam przyspieszony kurs abstynencyjnego ratownictwa u bardzo malowniczej postaci o przekrzywionym nosie i z dużym więziennym tatuażem. Nigdy nie bałam się takich osobników, wręcz przeciwnie. Wolę ich towarzystwo i barwny, dosadny język opowiadający o cieniach i trudach życia bardziej niż towarzystwo nadętych pozorantów i towarzyszących im kasiastych lal blablających o new-age. Wolę spędzić pół nocy przy człowieku, który trzeźwiejąc zmaga się ze swoją samotnością, lękami i odstawieniową padaczką ("na bok go wtedy, żeby się nie zadławił") niż spędzić ten czas na korporacyjnej imprezce. Coś w środku nie pozwala mi spokojnie patrzeć jak się dobrzy, wrażliwi ludzie męczą. Alkoholowe ratownictwo idzie mi dość dobrze (sąsiad wytrzeźwiał, warto było z nim posiedzieć) chyba głównie dlatego, że człowiek w upojeniu nie kojarzy mi się z własnym zmarnowanym dzieciństwem... Nie mam osobistych złych skojarzeń z alkoholikami. Widzę w nich tylko ich ból, nie własny... Ale temat podejrzanie głęboko mnie rusza... Tak jak od dziecka ruszała mnie tematyka obozowa. Na poziomie podstawówki i liceum to było wręcz obsesyjne...
Po głowie telepie mi się "Pięć lat kacetu" i "Boso, ale w ostrogach" czytane w dzieciństwie. Facet miał lekkie pióro... Zmarł 21 stycznia '63 a ja urodziłam się dokładnie 11 lat i 1 dzień później...

Komentarze

refleksjecorki pisze…
Ciekawa analiza samej siebie. Nie ukrywam, że nieznacznie podobna do mniej samej. Muszę sobie też wypisać to na papierze i zgłębić. A tymczasem... "5 lat kacetu" i inne też swego czasu nie pozwalały mi pójść spać tylko czytać, czytać, czytać. Obecnie może przyszła pora aby znów wrócić do tych lektur. pozdrowienia
matka (p)Olka pisze…
No właśnie, też muszę wrócić do tych lektur :-) Co do autoanaliz - po rozwodzie dużo myślę o tym kim jestem i jaka jestem naprawdę. Jednak w kontakcie z silną energią drugiej osoby nawet najbardziej niezależny człowiek ulega pewnym wpływom. Teraz pozbawiona tych wpływów odkrywam siebie na nowo :-) I coraz bardziej się lubię ;-)
Anonimowy pisze…
no prosze:) mnie tez Grzesiuk niezmiernie pociagal w swoim czasie..tak ze musialam pod koldra w nocy dokanczac czytanie....zamiast spac albo wkuwac wiedze licealna.Aktualnie zmagam sie z nawrotem ciezkiej choroby...po 6 latach remisji.....i nie rozumiem czemu mnie wali zawsze w okolicach urodzin:(Nie mam pojecia, czy to nie gorsze od alkocholizmu-trudno porownywac).Ja bym nie mogla..odrzuca mnie...moze dlatego ze tatusia musialam pielegnowac majac 12 lat, ai napatrzylam sie na wojowniczych sasiadow co z siekiera itp. biegali.Klimaty lubie ale ze wsi-wsiowa jestem anie robotnicza,choc kolejarska corka;)
matka (p)Olka pisze…
To że w okolicy urodzin to chyba nie jest bez znaczenia... Bardzo symboliczne...
Ja ostatnio chciałam napisać w mailu "chciał mnie zgnoić psychicznie", przeczytałam przed wysłaniem i ze zdziwieniem zobaczyłam, że "napisało mi się": "chciałam mnie zgnoić psychicznie". I wszystko stało się jasne.
Naprawdę potrzebujemy morza miłości i akceptacji od rodziców żeby móc kochać siebie. Niestety w pokoleniu moich rodziców panował patriarchalizm i hasło "dzieci i ryby głosu nie mają"...
Anonimowy pisze…
Moj tata byl najlepszym przykladem "dzieci i ryby...". Przez to czuje sie "lekko" nieprzystosowana do zycia i wydaje mi sie, ze swiadomie unikam sytuacji ktore czasem niosa ze soba wielka odpowiedzialnosc.
matka (p)Olka pisze…
wszystko da się przepracować :-) ja jeszcze na studiach nie umiałam wykonać telefonu albo zapytać o drogę na ulicy (bałam się, że się ośmieszę i będę odrzucona). Dziś nikt w to nie wierzy bo działam tak jakby nie było dla mnie rzeczy niemożliwych. Bo chyba nie ma :-D
Zaakceptowałam też że jestem kimś na kształt Kuby Wojewódzkiego w spódnicy. Nie chcę dorosnąć. O dziwo tę dziecięcość udaje mi się łączyć z odpowiedzialnością za własne dzieci i wywiązywaniem się z innych społecznych "zobowiązań". :-)
Anonimowy pisze…
Mam nadzieje, ze w koncu ktoregos dnia wstane i bede sie czuć lepiej :) i zapomne o tym jak to bylam szykanowana przez tatę.
Nie mam problemu z zalatwianiem ważnych spraw wiem, ze jesli mi na czyms zalezy potrafie to zrealizowac choc z drugiej strony wlacza mi sie od razu sekuracja w stylu "a czy napewno tego potrzebujesz, czy napewno dasz rade?" Ja to nazywam idealną formą odpowiedzialnosci, ktos inny widzi to jako blokadę spelniania marzeń...
Superul pisze…
Nie przesadzajcie z tym "dzieci i ryby głosu nie mają" - też jestem z tego pokolenia i niczego takiego od swoich rodziców nie uświadczyłem. Może jakiejś szczególnej uwagi mi nie poświęcali (bo było młodsze rodzeństwo, praca itp) ale zawsze byłem zrozumiany i zaakceptowany takim jakim jestem. Do tego zaufanie, że nie zrobię żadnego głupstwa. Pewnie dlatego nie zrobiłem, żeby tego zaufania nie stracić.
A o drogę na ulicy dalej mam opory pytać.
Anonimowa - co co twojego "a czy na pewno tego potrzebujesz, czy na pewno dasz rade?" to jest to pytanie jak najbardziej na miejscu. Ludzie powinni się najpierw zastanowić czego w życiu chcą, bo jak naprawdę chcą to prędzej czy później dostaną - z tym, że często wtedy okazuje się, że nie tego chcieli.
Zwłaszcza widzę to u kobiet. Na przykładzie żony - spełniają się jej wieloletnie pragnienia (z resztą z niemałym moim poświęceniem) a ona zamiast się tym cieszyć wyszukuje w tym problemy.
Z takim podejściem człowiek nigdy nie będzie szczęśliwy, a chyba o to w życiu chodzi! Tłumaczę jej to, ale dziesiątki lat wychowania robi swoje - nie jest łatwo, tym bardziej, że nie ma woli zmiany (trzeba chcieć i zacząć wymagać od siebie a nie od innych).
Trzeba się najpierw zastanowić co Ci naprawdę da szczęście a potem do tego dążyć - na pewno to dostaniesz.
Anonimowy pisze…
tak, coraz bardziej mi kogoś przypominasz Ola ;), ja to chyba mam po dziadku - przedwojennym prawniku i ten klimat czarnej Mamby towaryszył mi od zawsze. Obesrwowanie patologii, ale z bezpiecznej odległości - i tzw. stary recydywa - co to jeszcze pamięta, że istniej coś takiego jak honor złodziejski i dintojra.
Marta Wykręt..... ;)

PS. a obozy oraz druga wojna z osobistych przeżyć i uczestnictwa w Warszawie wszystkich moich dziadków
matka (p)Olka pisze…
nie bardzo wierze że ktoś kto nie umie się cieszyć tym co ma może zmienić w sobie tę cechę...
Superul pisze…
Jak ktoś nie umie się cieszyć tym co ma, to rzeczywiście tego nie zmieni.
Ja liczę na zmianę z "co będzie jak mi się nie uda" na "jak na razie jest wszystko OK i wszystko wskazuje, że nadal tak będzie, więc nie martwię się na zapas".
Wkurzające jest po raz tysięczny wysłuchiwać czarnego scenariusza przyszłych wydarzeń, mimo, że prawdopodobieństwo jest jak 1 do tysiąca (albo nawet i mniejsze).
Na szczęście żona docenia to co ma, tylko skąd u niej ten pesymizm co do przyszłości? To, moim zdaniem, można zmienić, ale może się mylę? Ty Olu lepiej znasz się na ludziach ode mnie, więc może coś doradzisz?
matka (p)Olka pisze…
hmmm... to czy jesteśmy optymistami czy pesymistami chyba zasadniczo też jest niezmienne. po częsci pewnie przychodzimy z tym na świat, po części ucza nas podejścia do świata rodzice. Ja od dziecka słyszałam, ze "będzie dobrze" od mojej wiecznie uśmiechniętej mamy. No i sama nie umiem inaczej... Brat też tego słuchał i jest optymistą ale nie tak entuzjastycznym jak ja... tu zagrała wrodzona osobowość...
Generalnie współczuję. Znam z autopsji bóle zycia z osobnikiem martwiącym się o przyszłośc i widzącym wszystko w ciemniejszych niz ja barwach..

Popularne posty