Martyna i szczyty
W poprzednim numerze TS ogłoszono wyniku plebiscytu na Kobietę Roku. Głosami czytelniczek została nią Martyna Wojciechowska.
To że Martyna jest kobietą "z jajami" wiadomo nie od dziś. Zdziwił mnie tylko nieco fakt, że należy do tych osób, dla których szklanka jest zawsze do połowy pusta... Fakt, może i bez nich świat nie szedłby do przodu ale... po kilku latach spędzonych z osobnikiem podobnym Martynie, dziękuję... ja wysiadam.
Nie mniej jednak - super, że reprezentantka mojego pokolenia została Kobietą Roku.
Bo teraz k... MY! ;-)
Cofam się pamięcią 20 lat wstecz. Wczesna wiosna. Z naszego liceum typują klasy, które wezmą udział w programie Klub Yuppies. Do konkursu prowadzonego przez Krzysztofa Ibisza stają dwa trzyosobowe zespoły. W każdym dwóch chłopaków i dziewczyna-kapitan. W jednej z drużyn dziewczyną jestem ja - niepozorne 159 cm z fatalnym blondem na głowie. W drugiej - Martyna. Gdy trafiamy do charakteryzatorni słychać zachwyty nad jej aparycją. Operatorzy komentują coś z uznaniem. Jest mi przykro i zaraz myślę: " przecież ona jest taka pryszczata, co oni w niej widzą?!". Patrzę w lustrze na moją obficie wypudrowaną i gładziusieńką twarz...
Drużyna Martyny wygrywa i zgarnia nagrody (lampy na biurko?...) my wychodzimy z nagrodą pocieszenia - energooszczędną żarówką. Koledzy są dżentelmenami. Żarówka przypada mnie. :-)
Kolejna wiosna - Martyna przyjeżdża do szkoły na motorze. Zwraca uwagę szczupłą, wysoką sylwetką. Co tu ukrywać - jest gwiazdą... Gdzie my - zwykłe dziewczyny - przy niej. Chodzą plotki że w ogrodzie opala się topless...
W trakcie jakiejś szkolnej imprezy mijamy się w toalecie. Mój wzrok przykuwa obcisły podkoszulek na ramiączka. "Rany, ona jest płaska!"- zauważam z radosną satysfakcją i z zadowoleniem lustruję własne piersi w rozmiarze DD.
Idzie matura. Ćwiczymy poloneza. Z koleżanką z ławki i jednym z przystojniejszych kolegów mamy być prowadząca trójką. Przez kilka kolejnych spotkań na sali ćwiczeń wiedziemy prym w tańcu. Do czasu. Nauczycielki przyprowadzają Martynę i jej "trójkę". "Ona jest taka reprezentacyjna" - zachwycają się panie.
(Na zdjęciach z balu smukła i rosła Martyna przykuwa wzrok. Ja - ledwo widoczna w drugiej trójce. Tym razem jako brunetka.)
Lata później, przy okazji Big Brothera odczuwam chyba jakąś zazdrość. "Ta to ma szczęście!" Pewnie też pozwalam sobie na jakieś złośliwe komentarze na temat wyglądu. Na pewno na temat "wyrośniętych" dość niespodziewanie piersi...
Te kilka lat temu miałam kompleksy, byłam niespełniona, nie wiedziałam co chcę robić. A raczej wiedziałam, ale nie miałam odwagi. Krytykanctwo chyba zawsze wynika z frustracji...
Minęło parę lat, zdobyłam kilka moich "szczytów", urodziłam dwoje dzieci. Nie mam szans na tytuł Kobiety Roku ale gdzieś tam w środku trochę tak się czuję. Nie wygrywam plebiscytów ale każdego dnia wygrywam swoje życie... Miniony rok był dla mnie wyjątkowy, przełomowy, najlepszy z dotychczasowych. Ha! nawet pojawiłam się w mediach jako bohaterka artykułu w Wysokich Obcasach (http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,96856,7628196,Dziecko_pod_biurkiem.html) a od czasu do czasu na TVN Style można podobno obejrzeć powtórkę programu, w którym udzielam się jako młoda matka. ;-) Swoją drogą - miło jest przeczytać o sobie w gazecie (bo w TV nie miałam okazji się zobaczyć) ale... na dłuższą metę to nie dla mnie. Nie mam parcia na ekran, nie mogłabym żyć pod obstrzałem papparazzich. Zdecydowanie wolę drugi rząd (i kolejne...) jak w tym szkolnym polonezie... Jestem spełniona tu, gdzie jestem. No i moja szklanka jest zawsze do połowy pełna. :-)
Dlatego już nie krytykuję. Przynajmniej Martyny ;-)
To że Martyna jest kobietą "z jajami" wiadomo nie od dziś. Zdziwił mnie tylko nieco fakt, że należy do tych osób, dla których szklanka jest zawsze do połowy pusta... Fakt, może i bez nich świat nie szedłby do przodu ale... po kilku latach spędzonych z osobnikiem podobnym Martynie, dziękuję... ja wysiadam.
Nie mniej jednak - super, że reprezentantka mojego pokolenia została Kobietą Roku.
Bo teraz k... MY! ;-)
Cofam się pamięcią 20 lat wstecz. Wczesna wiosna. Z naszego liceum typują klasy, które wezmą udział w programie Klub Yuppies. Do konkursu prowadzonego przez Krzysztofa Ibisza stają dwa trzyosobowe zespoły. W każdym dwóch chłopaków i dziewczyna-kapitan. W jednej z drużyn dziewczyną jestem ja - niepozorne 159 cm z fatalnym blondem na głowie. W drugiej - Martyna. Gdy trafiamy do charakteryzatorni słychać zachwyty nad jej aparycją. Operatorzy komentują coś z uznaniem. Jest mi przykro i zaraz myślę: " przecież ona jest taka pryszczata, co oni w niej widzą?!". Patrzę w lustrze na moją obficie wypudrowaną i gładziusieńką twarz...
Drużyna Martyny wygrywa i zgarnia nagrody (lampy na biurko?...) my wychodzimy z nagrodą pocieszenia - energooszczędną żarówką. Koledzy są dżentelmenami. Żarówka przypada mnie. :-)
Kolejna wiosna - Martyna przyjeżdża do szkoły na motorze. Zwraca uwagę szczupłą, wysoką sylwetką. Co tu ukrywać - jest gwiazdą... Gdzie my - zwykłe dziewczyny - przy niej. Chodzą plotki że w ogrodzie opala się topless...
W trakcie jakiejś szkolnej imprezy mijamy się w toalecie. Mój wzrok przykuwa obcisły podkoszulek na ramiączka. "Rany, ona jest płaska!"- zauważam z radosną satysfakcją i z zadowoleniem lustruję własne piersi w rozmiarze DD.
Idzie matura. Ćwiczymy poloneza. Z koleżanką z ławki i jednym z przystojniejszych kolegów mamy być prowadząca trójką. Przez kilka kolejnych spotkań na sali ćwiczeń wiedziemy prym w tańcu. Do czasu. Nauczycielki przyprowadzają Martynę i jej "trójkę". "Ona jest taka reprezentacyjna" - zachwycają się panie.
(Na zdjęciach z balu smukła i rosła Martyna przykuwa wzrok. Ja - ledwo widoczna w drugiej trójce. Tym razem jako brunetka.)
Lata później, przy okazji Big Brothera odczuwam chyba jakąś zazdrość. "Ta to ma szczęście!" Pewnie też pozwalam sobie na jakieś złośliwe komentarze na temat wyglądu. Na pewno na temat "wyrośniętych" dość niespodziewanie piersi...
Te kilka lat temu miałam kompleksy, byłam niespełniona, nie wiedziałam co chcę robić. A raczej wiedziałam, ale nie miałam odwagi. Krytykanctwo chyba zawsze wynika z frustracji...
Minęło parę lat, zdobyłam kilka moich "szczytów", urodziłam dwoje dzieci. Nie mam szans na tytuł Kobiety Roku ale gdzieś tam w środku trochę tak się czuję. Nie wygrywam plebiscytów ale każdego dnia wygrywam swoje życie... Miniony rok był dla mnie wyjątkowy, przełomowy, najlepszy z dotychczasowych. Ha! nawet pojawiłam się w mediach jako bohaterka artykułu w Wysokich Obcasach (http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,96856,7628196,Dziecko_pod_biurkiem.html) a od czasu do czasu na TVN Style można podobno obejrzeć powtórkę programu, w którym udzielam się jako młoda matka. ;-) Swoją drogą - miło jest przeczytać o sobie w gazecie (bo w TV nie miałam okazji się zobaczyć) ale... na dłuższą metę to nie dla mnie. Nie mam parcia na ekran, nie mogłabym żyć pod obstrzałem papparazzich. Zdecydowanie wolę drugi rząd (i kolejne...) jak w tym szkolnym polonezie... Jestem spełniona tu, gdzie jestem. No i moja szklanka jest zawsze do połowy pełna. :-)
Dlatego już nie krytykuję. Przynajmniej Martyny ;-)
Komentarze
Kobieto Roku życia codziennego - gratulacje!:)
pozdrowienia!