Polowanie na ubranie

W swoim dość krótkim jeszcze życiu (zamierzam żyć minimum 94 lata w dobrym zdrowiu i pogodzie ducha - czyli mam za sobą dopiero 1/3 ;-) byłam uzależniona od różnych rzeczy: od papierosów, nadmiernego jedzenia a potem zażywania środków przeczyszczających (łagodna forma bulimii), od pewnego środka odchudzającego z pochodnymi amfetaminy. Trochę: od alkoholu, bardzo: od zakochiwania się w niewłaściwych facetach. Wszelkie te zgubne nałogi skutecznie wypleniła joga. Ostatnio jednak zauważam nowy rodzaj uzależnienia: kupowanie ciuchów w secondhandach. Zaczęło się niewinnie. Kiedy Lenka skończyła 3 latka odkryłam, że niektóre "ciuchlandy" mają bardzo ładne ubranka dziecięce. Wcześniej było dla mnie nie do pomyślenia, żebym kupiła Lence coś używanego. Szastałam skromnymi zasobami kupując jej sweterki po pięć dych sztuka. (Inna rzecz, że teraz chodzi w nich Brunko). Ładne, markowe ciuszki za grosze okazały się wybawieniem dla portfela i mojej potrzeby estetycznego ubierania dziecka. Tego rodzaju zakupy miałam do niedawna pod kontrolą - kupowałam w miarę wyrastania. Niestety aktualnie kontrola zanikła a proceder rozprzestrzenił się - zaczęłam i sobie kupować ubrania. Wszystko dlatego, że na naszym bazarku budkę z ciuchami otworzyła pani Ela... Pani Ela wcześniej pomagała swojej znajomej w innej budce. Wabiła mnie sweterkami wywieszając je w witrynie. Skutecznie - dodam. Koleżanka biznes zamknęła a pani Ela poszła po rozum do głowy. Ma na bazarku własny sklepik z rewelacyjnymi, przebranymi i własnoręcznie wypranymi ubraniami. Niemal same perełki odzieżowe (jak na mój gust, który z wiekiem uległ pewnej - głównie kolorystycznej, zmianie). Właścicielka oko ma dobre i szybko załapała w czym mi dobrze i co mnie kręci. I teraz niewiele jest dni kiedy udaje mi się przejść obok i nie wejść. A jak już wejdę to zaraz muszę coś kupić...
Początkowo miała nie wystawiać ubranek dziecięcych ale ostatnio zmieniła zdanie. I Lenutę też już wyczuła. Często zaglądamy tam we dwie. Gdy Lenka znudzona moimi przymiarkami chce uciekać do domu pani Ela "przypomina sobie" o jakiejś małej falbaniastej spódniczce dla pięciolatki (bo musi być falbaniasta!... i najlepiej różowa...). Lence oczy się świecą z radości a ja dalej mogę się nurzać w kolorowej materii w towarzystwie innych kobiet. Takie babskie targowisko próżności: ciuchy, plotki, utyskiwania na figurę (że za dużo, rzadziej: że za mało), wzajemne doradzanie. I zakupy "na krechę". Można się uzależnić. :-)

Komentarze

Popularne posty