Powrót matki

Czytam tę "Biegnącą z wilkami" i czasami porykuję. To jak powrót do domu...
O książce słyszałam dawno ale otoczka, jaka jej towarzyszyła i towarzystwo, jaką ją promowało skutecznie odstręczyło mnie od bliższego zainteresowania się treścią. Mam wrodzoną awersję do nawiedzonych "szamanek" z nurtu feministyczno-warsztatowo-rozwojowego. Pewnie są wśród nich szczere perły i szamanki autentyczne ale kontakt z kilkoma takimi co im się zdaje, że coś poczytają, zaliczą kilka warsztatów i już mogą dzielić się swoją "bogatą wiedzą życiową" ku szczęśliwości maluczkich (za kasę, a jakże) sprawiło, że omijam to towarzystwo szerokim łukiem. A jak sobie przypomnę kontakt z "naczelną szamanką RP"... Brrr!
Nie nie, mam na myśli cudownej Żony znanego psychoterapeuty - kobiety mądrej i dobrej (jeżeli komuś przyszło to przypadkiem do głowy) a jedno takie masakryczne babsko namiętnie promowane przez niektóre czasopisma, ze Zwierciadłem na czele (nie to też nie Pani Kasia Miller, którą kocham od samego czytania, tego co w Zwierciadle drukuje i ciągle się zbieram, żeby tę szczerą miłość jej wyznać...).
Nieważne kto, ważne, że energię ma taką, że odrzuca na kilometr (mnie przynajmniej...). Ostatnio w jordanku poczułam w pewnym momencie nieprzyjemny dreszcz po plecach, patrzę a to kto, no a jakże... pani szamanica. Ja dziękuję, ja wysiadam! (co mi przypomina o rozczulających ambicjach niektórych do stwarzanie miejsc "pełnych dobrej energii" - heh... żeby stworzyć coś takiego to trzeba tę dobrą energię mieć... i przydałoby się w ogóle mieć jakąś energię ;-)

Ale wracając do książki. Ostatnio w trakcie spotkania wyciągnęła egzemplarz "Biegnącej" moja znajoma - kobieta inteligentna, oczytana i generalnie ogarnięta jak mało kto. Ona czyta? Mówi, że dobre? - No to ja też! Ta rekomendacja przyszła we właściwym momencie. Jak wszystko w moim życiu... Czytam, czytam (chociaż nie mam kompletnie na to czasu) i wszystko mi się układa w łepetynie. Stąd sporadyczne ale gwałtowne łzy...


Z niektórymi przemyśleniami dzielę się z Małżonem (już niedługo byłym). Z uwagi na sytuację wałkujemy ostatnio temat miłości... I tak nam wychodzi, że ta najmocniej ludzi wiążącą rodzi się w podbrzuszu, między nogami. Wszystko przed nami zatem. ;-)

Tak, w zwrotnych momentach mojego życia pojawiają się "nauczyciele" - ludzie, książki - dając znaki że jestem na dobrej drodze i podsyłając wskazówki na przyszłość. A moment mam zwrotny jak cholera... Dzięki takim książkom i spotkaniom (niby przypadkowym...) z takimi ludźmi jak pewien tajemniczy Pan po siedemdziesiątce (a wyglądał jakby miał nie więcej niż 60!) nabieram wiatru w żagle... Będzie dobrze. Jest dobrze!

Komentarze

Popularne posty