Bez znieczulenia

Po latach przerwy wróciły mi migreny. Totalne, uniemożliwiające funkcjonowanie. Szukam powodów tego stanu. Po kundalini (tudzież z innego powodu...) zrobiłam się jeszcze bardziej sensytywna a moje "rozhamowanie poznawcze" rozpasało się na maksa. Mózg nie filtruje informacji, których dostarczają mu moje zmysły. I grzeją mu się zwoje. Miałam to w dzieciństwie, potem minęło (jakkolwiek chłonna informacji byłam zawsze). Teraz wróciło w wersji mega. Wyczytałam, że to rozhamowanie i brak filtrowania bodźców jest charakterystyczne dla ludzi twórczych. Jakaś pociecha w tym bólu - twórcza jestem, ha! Druga przyczyna to - bo jakże by inaczej - stres. Aktualnie stresuje mnie odpowiedzialność. Za byt materialny moich dzieci (o inne sfery ich funkcjonowania się nie martwię). Za pieniądze przyjaciółki zainwestowane w zainicjowane przeze mnie przedsięwzięcie (jakkolwiek "biznes" rozwija się obiecująco). I za wykorzystanie danej mi szansy spełnienia mojego dziecięcego marzenia (pochwalę się jak się spełni, na razie nie zapeszajmy). Napięcie karku, zwiększenie ciśnienia w rozleniwionych niedociśnieniem żyłach i sensacje migrenowe gotowe. Już jako dziecko, pozostawione z tym bólem samemu sobie i nie bardzo rozumiejące co się z nim dzieje, intuicyjnie kładłam się spać. Teraz też to robię. Prochów nie biorę. Kiedyś przeczytałam gdzieś, że stres wywołany bólem jest szkodliwszy niż te prochy. Uwierzyłam i kiedyś czasami coś wzięłam chociaż awersję do chemii mam przeokrutną. Teraz nie chcę. Masuję kark, naciskam intuicyjnie jakieś punkty w bolącym oczodole i staram się zasnąć. Trwa to i trwa, ale w końcu przechodzi. Po co się tak męczyć? - zapyta ten i ów.
Mam tak i już. Widać lubię się pomęczyć... Urodziłam się z niechęcią do odlotów i lubię czuć życie każdym zmysłem. W sumie nie wiem co tracę, bo odlotu nigdy nie zaznałam. Żadnej gandzi, halucynogenów, dopalaczy. Kiedyś grany był alkohol, ale to nie dla odlotu tylko dla odwagi. Jak się kochałam w facecie to palpitacji dostawałam, a alkohol pomagał mi to zamaskować. Palpitacje zostały i - w co pewnie nikt nie uwierzy - obezwładniają jak 20 i 10 lat temu, ale alkoholu już praktycznie nie piję. Poza okazjonalnym winem czy piwem. Dla smaku.
Ostatnio przypomniałam sobie, że po cesarskim cięciu gdy znieczulenie operacyjne przestało działać bardzo długo zwlekałam z wezwaniem pielęgniarki. Miałam nadzieję przetrwać bez kroplówki z uszczęśliwiaczem do rana, ale gdy ból płynący z rozharatanego brzucha osiągnął 8,5 punktów na 10 stopniowej skali, poprosiłam o coś przeciwbólowego. (Dla porównania: poród naturalny na tej skali to jakieś 6 punktów. Plus masa adrenaliny. Czyli pikuś. Obyło się bez chemii.)
Nie wiem, może mam podwyższony próg bólu. A może to da się wyćwiczyć. Ale wiem jedno - ucieczka od zwykłego bólu głowy w ketonalowy odlot lub eskapizm od zwykłych życiowych problemów w prozacową nirwanę to droga donikąd. Może czas przestać się cackać ze sobą drodzy narkomani? Życie boli - nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Z czasem jednak boli coraz mniej. Nawet jak łeb od migreny pęka.

Komentarze

Superul pisze…
A jak z Twoja aktywnością fizyczną? Nie jest czasem tak, że jest dużo mniej ruchu a zwłaszcza wysiłku takiego "żeby się aż spocić"? Ja od czasu do czasu lubię wsiąść na rower i pojeździć jak szalony - mam na myśli wysiłek a nie sposób jazdy ;) . Bardzo pomaga takie fizyczne zmęczenie na odstresowanie.
matka (p)Olka pisze…
No właśnie... ostatnio nie mam kiedy. Ojciec rzadko zabiera dzieci. Czekam aż podrosną. :-/
matka (p)Olka pisze…
A wiesz.. mam jeszcze jeden trop... atak wampira energetycznego. I typ kto zacz tez mam.

Popularne posty