Fioletowe pantofelki

Zwariowałam... Latam po mieście w poszukiwaniu fioletowych bucików. Na czorta mi one? Już wyjaśniam: Lenka ma w najbliższy piątek bal w przedszkolu. Pierwotna wersja, iż moja ukochana córeczka wystąpi w stroju Czerwonego Kapturka upadła. Będzie Aniołkiem. Nie. Motylkiem. Nie. Aniołkiem. No dobrze - Motylko-Aniołkiem. Z fioletowymi skrzydełkami.
Taka decyzja zapadła w sklepie z materiałami. Spośród całej masy bel z różnokolorową materią wybór padł na fioletową. Oczywiście z połyskiem. Oczywiście... ;-) Sprzedawca obserwował jak mała dama nijak nie daje się przekonać do artystycznej wizji, bądź co bądź nieco utalentowanej w tym względzie, matki. Czyli mnie. Uparła się i koniec. Będzie biało-fioletowa. Przynajmniej tę biel dało się wynegocjować bo już upatrzyła jakieś okropne zgniłe złoto, nijak do rzeczonego fioletu nie pasujące.
Zaopatrzone w tkaniny wróciłyśmy do domu a wieczorem ja obskoczyłam okoliczne sklepy. Cienkie białe rajstopki w wersji mini-mini zdobyłam! Ale gdzie ja kupię te cholerne fioletowe pantofelki???
Tu muszę wyjaśnić pewną kwestię: mam pewien uraz z dzieciństwa... Pamiętam bal w szkole: niebieska "księżniczkowa" (jak mawia Lenka :-) sukienka, którą jakimś cudem zdobyła Mama i buty, których zdobyć się już nie udało... Zamiast pantofelków godnych rasowej księżniczki miałam na stopach... zielone, wełniane papucie. I czułam się w nich okropnie!
Dlatego teraz latam po mieście w poszukiwaniu fioletowych bucików. I na pewno jutro je kupię. Jak zwykle na ostatnią chwilę. :-)

PS.I Boże, w jakich cudownych czasach żyjemy! Buciki w różnych kolorach i fasonach są na wyciągnięcie ręki. Pantofelków dzisiaj nie widziałam żadnych ale za to... kupiłam na wyprzedaży zimowe buty dla Lenki. ZŁOTE. Ktoś powie: kicz. Ale po pierwsze: są całkiem, całkiem. A po drugie: kolor ma znaczenie symboliczne. To tak jak buty czerwone - każda kobieta duża i mała powinna takie mieć. Przypomnijcie sobie, jakie wrażenie robią na każdej z nas czerwone buty. Są jak magnes, nie możemy oderwać od nich wzroku. Kiedyś w "Zwierciadle" czytałam wypowiedź znanej psycholożki: najlepszy prezent, jaki może zrobić matka córce to...kupić jej czerwone buty.
Ja oczywiście kupiłam ;-)

PS.II - Po balu... (Panno Lalu ;-)
Efekt nocnego siedzenia przy maszynie: http://nasza-klasa.pl/profile/3954393/gallery/28
Lenka bawiła się do "połamania skrzydełek". Niestety, rodzime rękodzieło przegrało z masową produkcją rodem z Chin... :-)))))

Komentarze

to ja pisze…
O rany. A ja z czerwonych to miałam tylko adidasy... Chyba też kupię Hance na wiosnę. Tylko nie wiem czy czerwień wygra z różem.
Atelier Rozwoju pisze…
Ja usilnie próbuję ratować obraz mojej Mamy i twierdzę, że coś tam czerwonawego było... Ale chyba naciągam trochę ;-) Moc czerwonych butów zrozumiałam i poczułam całkiem niedawno :-)
to ja pisze…
I jak bal? Strój kompletny był?
Atelier Rozwoju pisze…
Bal super :-) Prześlę Ci fotki jak tylko brat odda mi kompa. Butki jednak wykorzystałyśmy już posiadane. Udało mi sie kupić strój, do którego pasowały i buty i skrzydła. :-) Ale i tak zaliczyłam wpadkę: zamiast kupić skrzydełka, zrobiłam je. Na a dziewczynki miały kupione. Znaczy ładniejsze... Trauma będzie jak nic ;-)
Przyszłam na końcówkę i widziałam jak się fajnie maluchy bawią. :-) W stan najwyższego zachwytu wprowadziła mnie Lenka gdy na hasło "dziewczynki proszą chłopców" wystartowała do Krystiana (!) i potem pięknie i radośnie z nim podskakiwała. (Ale lepiej nie opowiadaj tego Hani ;-)

Popularne posty