O porodzie (naturalnie)

Siedziałam w nocy do drugiej (tylko do drugiej ;-) i dopieszczałam tekst o doktor Preeti Agrawal - ginekolożce-holistce (ma się ukazać 27 marca w "Gwiazdach").
Na nowo uprzytomniłam sobie, ile jest jeszcze do zrobienia w kwestii uświadamiania kobiet na temat ciąży i naturalnego porodu. Ochocze poszukiwania lekarza, który "wytnie" dziecko, żeby tylko uniknąć porodowego bólu, stają się nagminne. Kobiety chcą rodzić "estetycznie" - bez krwi, potu,krzyku, nagłych wypróżnień i rozciętego (lub rozerwanego) krocza. Kurcze... A wystarczy trochę wysiłku włożonego w budowanie (samo)świadomości i poród może stać się pięknym, budującym wiarę w swoją wewnętrzną moc, doświadczeniem.
Lenka, pomimo mojego pozytywnego nastawienia do porodu, urodziła się przez cesarkę. Skubana wypięła się na świat tyłkiem, co w dzisiejszych humanitarnych czasach jest wskazaniem do porodu operacyjnego. Przeżyłam to mocno, bo przecież poród miał być pokazowy: "kobieta-guma" miała urodzić ze śpiewem na ustach. A tu dupa z uszami. Długo nie rozpaczałam, wszak moją dewizą w sytuacjach, na które nie mam wpływu jest: "widocznie tak miało być..." (ku rozpaczy Szanownego Małżonka, który zawsze chce walczyć do końca ;-).
Pierwsze fazy porodu przebiegły w tempie iście olimpijskim. Kiedy dotarliśmy do szpitala nikomu do głowy nie przyszło mnie zbadać, bo sądząc po moim zachowaniu miał być to zaledwie marny początek. Kiedy wreszcie po wypełnieniu masy papierków, z uśmiechem na upstrzonej plamami ciążowymi i (wyjątkowo!) nieumalowanej twarzy trafiłam na fotel, wśród lekarek (kurcze, wolałabym rodzić z facetami...) zapanowała lekka nerwowość. Sześć centymetrów rozwarcia a tu "pośladki" i trzeba szykować salę operacyjną. Wycięły Lenkę w ostatniej chwili gdy rozwarcie było już prawie pełne. Oprócz tego, że pani anestezjolog wkłuwała mi się w kręgosłup 4 (!) razy, zniesienie czego przy mojej fobii "igłowej" jest absolutnym wyczynem, z porodu najlepiej pamiętam moment, kiedy podały mi malutką Lenusię. Spała chyba biedaczka w tym brzuchu i nawet operacja nie przerwała jej snu ("siła spokoju" dzielnej mamusi ;-) bo nie wydała nawet jęknięcia. Aż się zaniepokoiłam, czy żyje... Żyła i jak już otworzyła te swoje czarne ślipia i spotkałyśmy się spojrzeniami- WIEDZIAŁAM, że to jest TO. Czy ktoś mądry kiedyś powiedział, że dusze poznają się po oczach? Bo ja jestem o tym przekonana.
Po tej cesarce tak mi się jakoś porobiło, że jak dowiedziałam się o ponownej ciąży, zaczęłam nerwowo szukać lekarza, który wytnie mi dziecko. W końcu lepszy diabeł znany niż nieznany. ;-) Na szczęście trafiłam na książkę "Odkrywam macierzyństwo" Preeti Agrawal - hinduskiej lekarki mieszkającej w Polsce. I na nowo odkryłam macierzyństwo. Brunko, ułożony jak Bozia przykazała urodził się super-ekstra-sprawnie (z nieocenioną pomocą swojego Taty). Pomimo, że tuż przed rozwiązaniem zachorowałam na zapalenie oskrzeli i rodziłam zmęczona dziesięciodniowym brakiem snu i z brzuchem obolałym od kaszlu. Swoją drogą: dziwne to było z tą chorobą. Ja, poza okazjonalnym katarem, NIE CHORUJĘ. A w ciąży to i kataru nie miewałam. Tak sobie koncypuję, że to dodatkowe "utrudnienie" miało mi pokazać, jaka siła we mnie drzemie... Adrenalina porodowa zadziałała jak najlepsze znieczulenie i dopalacz. No i czego się tu było bać???? Poród odbył się bez farmakologicznych uszczęśliwiaczy i bez nacinania czegokolwiek. Nic tylko rodzić. Czego wszystkim życzę. I odsyłam do wzmiankowanego na wstępie tekstu.

Komentarze

Popularne posty