O karmieniu

Żywienie uważam za najwyższą formę opiekowania się bliźnimi. Pewnie przemawia przeze mnie archetyp Matki-Żywicielki... Nakarmić, napoić to mój priorytet gdy tylko ktoś przekracza próg naszego domu (no dobra: mieszkania nie domu i nie naszego a cudzego ale... gdzie rodzina tam dom, nie?). Ideałem rodziny była zawsze dla mnie ta siadająca przy wspólnym, ciepłym posiłku. Kiedy mama, po kilku latach cierpliwego zajmowania się nami wróciła do pracy, zostałam dzieckiem-z-kluczami-na-szyi i podstawą mojego żywienia stały się kanapki z żółtym serem popijane Ptysiem. (Pomimo zaczytywania się od małego w pouczającej lekturze pani Ireny Gumowskiej na temat zdrowego żywienia, jakoś nie potrafiłam w sobie wyplenić ciągoty do niezdrowego, bąbelkowego napoju.) Tęsknota za domowymi obiadkami była tak silna, że postanowiłam wziąć sprawy we własne ręce. Ponieważ głupio było tak gotować dla samej siebie, postanowiłam uszczęśliwić także inną wygłodniałą duszyczkę. Padło na sąsiadkę-równolatkę, która (oględnie mówiąc) miała trudne warunki rodzinne. Któż bardziej potrzebował domowych obiadów... I tak zasiadałyśmy sobie, dwie ośmiolatki, do ziemniaków z wody, smażonych pieczarek i sałaty (bo nic innego nie umiałam ugotować...). Punktem obowiązkowym uczty był deser, który przez kilka dni z rzędu stanowiła...śmietana z dżemem. To chyba wtedy rozwaliłam sobie i tak genetycznie osłabiona wątrobę. Ech, wspomnień czar!
No i tak mi zostało: szczęśliwy człowiek to człowiek najedzony, a szczególnie mężczyzna. Więc z zapałem codziennie uszczęśliwiam rodzinkę ciepłym obiadem i takąż kolacją a i często śniadaniem. Na szczęście nie jestem doszczętnie sfiksowana i nie robię tragedii jeżeli moje starania nie zawsze są docenione. Najczęściej grymasi Lenka, której podniebienie nie znosi tego wszystkiego, co pozostała trójka bardzo lubi. Nie zmuszam dzieci do jedzenia - uważam, że dziecko ma wbudowany wewnętrzny radar i wie ile, co i kiedy ma jeść. Jak czegoś nie chce, niech nie je. Nawet jak cały dzień nic nie je, nie wpadam w panikę. Od tego nie umrze. A nuż ma potrzebę się oczyścić...
Obserwuję bacznie tę swoją potrzebę dokarmiania kogo popadnie, a najbliższych w szczególności. Istniało niebezpieczeństwo, że jako jednostka niewylewna (aczkolwiek nie nieczuła...) będę przekarmiać kochane osoby z nieumiejętności innego okazania im uczuć. Na szczęście nie widzę podstaw do sądzenia, że głodzę emocjonalnie przekarmiając żołądki. Dzieci są wagi średniej, pogodne, klatki piersiowe wysklepione jak u małego "pranajamisty" (zapadnięta klatka piersiowa to cielesny objaw emocjonalnego zagłodzenia). Znaczy się wszystko gra!

Komentarze

Popularne posty