"Wegetariańskie" dziecko

W zamyśle Lenka miała być dzieckiem wegetariańskim. Na jednej z pierwszych wizyt u ginekologa w błogosławionym stanie oznajmiłam odważnie, że mięsa nie jadam i nie zamierzam. "A jajka, ryby? Niech pani je"- "Dobrze" - odparłam potulnie knując w myślach niecny plan olania zalecenia. I rzeczywiście: przez całą ciążę nie ruszyłam znienawidzonych produktów. Na warzywkach i nabiale (niestety, nie miałam jeszcze wiedzy, którą mam dzisiaj...) Lenka wyrosła duża i zdrowa. Piersią karmiłam ją przez pół roku, nocne "picie" trwało rok dłużej. Szybko okazało się, że nic co krowie Lence nie służy (oprócz masła, które jako tłuszcz zazwyczaj nie wywołuje reakcji alergicznych). Pomysł zastąpienia mleka krowiego sojowym upadł szybciutko, jako że soja też alergizująca jest jak cholera. No i musiałam wykazać się inwencją twórczą w kwestii przygotowywania posiłków dla niemowlaka. Szło nam świetnie. Niemal wegańskie dziecię rosło pięknie i zupełnie nie chorowało. Mięsa nie oglądało, z czasem dostając trochę kurzego żółtka. I tyle. Przepełniony energią okaz zdrowia, radości i pierwotnej dziecięcej asertywności (czytaj: charakterku ;-). Wbrew tabelom żywieniowym Instytutu Matki i Dziecka.
No i bach. Ponadroczna Lenka pewnego dnia zauważyła u dziadków kawałek indyczego mięsa. Ciekawość zwyciężyła, zęby poszły w ruch. I już nic nie mogło zahamować jej wilczego apetytu na mięcho.
Przypomniało mi się to jak dzisiaj patrzyłam na Lenkę wgryzającą się w kebaba. Po moich niedzielnych propozycjach: budyniu ryżowo-karmelowym własnej roboty, plackach orkiszowych z jabłkami, zupce na wywarze warzywnym, upmie z orkiszu (kasza ala manna z warzywami-pychota!) ciągle była niedojedzona. Prawdziwą radość na jej twarzy wywołała dopiero moja (pełna rezygnacji) propozycja zakupienia kebaba w pobliskim barze Efes. Wgryzała się w niego potem z prawdziwą euforią. Zmęczona spacerem, z wreszcie wypełnionym brzuszkiem padła snem sprawiedliwym. I niech dziecinie na zdrowie idzie. :-)

Komentarze

Popularne posty