Epitafium dla Sąsiada...
Czasami jakaś mała rzecz porusza lawinę wspomnień. W moim przypadku najczęściej jest to zapach. Noszę w sobie pamięć niezliczonej liczby zapachów . I związanych w nimi wspomnień.
Takim katalizatorem myśli stało się też... otwieranie drzwi do śmietnika. Ile razy wkładam kluczyk do zamka przed oczami staje mi Pan Zygmunt. Swojsko zwany po prostu Zygmuntem.
Kiedy wprowadzaliśmy się do kamienicy Zygmunt nas trochę niepokoił. Wyglądem i zapachem. Czasami, po dużej dawce wypitego alkoholu, lubił się trochę powydzierać. Lody przełamaliśmy kiedyś, w śmietniku właśnie. Zygmunt z kolegami siedzieli przy wyrzuconej przez nas poprzedniego dnia lodówce i opijali zdobycz. "Prezent imieninowy" jak to określił nasz Sąsiad-Oryginał. Potem było już tylko lepiej. Kiedy zamieszkaliśmy w klatce Zygmunta (tak jakoś nas nosi po tych klatkach...) zaczęliśmy się spotykać na schodach. Poznaliśmy też Jego Kobietę. Biedaczka wspinała się na poddasze i schodziła z niego w tempie ślimaczym - nadmiar wypitych procentów, często nieprzeznaczonych do konsumpcji - spowodował niedowłady w nogach. Kobieta była bardzo miła. Za każdym razem zachwycała się włosami naszej Lenuty, co stawało się przyczynkiem do sąsiedzkiej pogawędki. Zygmunt też był miły. Lubił sobie porozmawiać. I poobgadywać sąsiadki. Rano schodził do "firmy" czyli śmietnika. Zarabiał na sprzedawaniu śmietnikowych zdobyczy. W zbieraninie niepotrzebnych dóbr wyszukiwał też odzież dla siebie. Oko miał niezłe i nosił się z fantazją - w płaszczu, kapeluszu i kowbojskich butach wyglądał jak Strażnik Teksasu. Czasami spotykałam go w zaprzyjaźnionej budce z warzywami. Kupował po dwa pomidory. Czasami dwie mandarynki. Dla żony. Która co rusz trafiała do szpitala. W zeszłym roku, tuż przed Świętmi znowu trafiła. Biedak chodził do niej jak często się dało i wracał poruszony faktem, że ona nie chce już żyć. Starałam się go jakoś pocieszać. Ale ona naprawdę nie chciała już żyć. I jakoś koło Świąt odeszła.
Zdruzgotany Sąsiad chętnie dzielił się wspomnieniami i rozważaniami o swojej samotności. Bardzo przeżywał to, że nie ma do kogo "gęby otworzyć". Przestał się golić. Widok jego zarośniętego oblicza uświadomił mnie - nieuważnej, że do tej pory się golił! Wstawał rano i robił swoją minimalną, ale regularną toaletę.
Na bazarku kupował jednego pomidora, jednego małego kiszonego ogóreczka. "Bo po co więcej jak Jej nie ma". Mówił, że chce iść za Nią. Mało jadł, dużo pił. Aż kiedyś zniknął... Pani z administracji spotkana na schodach powiedziała: "no, będziecie teraz mieli spokój". Tak się dowiedziałam, że Zygmunt nie żyje. Poruszyła mnie ta wiadomość i głupie, nieprzemyślane słowa kobiety. Zygmunt odszedł niespełna dwa miesiące po swojej Żonie. Taka miłość...
A o co chodzi z tymi drzwiami od śmietnika? Zygmunt dorobił masę kluczyków, kopiując swój "przydziałowy". Sprzedawał je podobno po 5 zł. Po jego śmierci zamek zmieniono. I ile razy wkładam do niego kluczyk staje mi przed oczami Zygmunt właśnie.
Niech spoczywa w Pokoju...
Takim katalizatorem myśli stało się też... otwieranie drzwi do śmietnika. Ile razy wkładam kluczyk do zamka przed oczami staje mi Pan Zygmunt. Swojsko zwany po prostu Zygmuntem.
Kiedy wprowadzaliśmy się do kamienicy Zygmunt nas trochę niepokoił. Wyglądem i zapachem. Czasami, po dużej dawce wypitego alkoholu, lubił się trochę powydzierać. Lody przełamaliśmy kiedyś, w śmietniku właśnie. Zygmunt z kolegami siedzieli przy wyrzuconej przez nas poprzedniego dnia lodówce i opijali zdobycz. "Prezent imieninowy" jak to określił nasz Sąsiad-Oryginał. Potem było już tylko lepiej. Kiedy zamieszkaliśmy w klatce Zygmunta (tak jakoś nas nosi po tych klatkach...) zaczęliśmy się spotykać na schodach. Poznaliśmy też Jego Kobietę. Biedaczka wspinała się na poddasze i schodziła z niego w tempie ślimaczym - nadmiar wypitych procentów, często nieprzeznaczonych do konsumpcji - spowodował niedowłady w nogach. Kobieta była bardzo miła. Za każdym razem zachwycała się włosami naszej Lenuty, co stawało się przyczynkiem do sąsiedzkiej pogawędki. Zygmunt też był miły. Lubił sobie porozmawiać. I poobgadywać sąsiadki. Rano schodził do "firmy" czyli śmietnika. Zarabiał na sprzedawaniu śmietnikowych zdobyczy. W zbieraninie niepotrzebnych dóbr wyszukiwał też odzież dla siebie. Oko miał niezłe i nosił się z fantazją - w płaszczu, kapeluszu i kowbojskich butach wyglądał jak Strażnik Teksasu. Czasami spotykałam go w zaprzyjaźnionej budce z warzywami. Kupował po dwa pomidory. Czasami dwie mandarynki. Dla żony. Która co rusz trafiała do szpitala. W zeszłym roku, tuż przed Świętmi znowu trafiła. Biedak chodził do niej jak często się dało i wracał poruszony faktem, że ona nie chce już żyć. Starałam się go jakoś pocieszać. Ale ona naprawdę nie chciała już żyć. I jakoś koło Świąt odeszła.
Zdruzgotany Sąsiad chętnie dzielił się wspomnieniami i rozważaniami o swojej samotności. Bardzo przeżywał to, że nie ma do kogo "gęby otworzyć". Przestał się golić. Widok jego zarośniętego oblicza uświadomił mnie - nieuważnej, że do tej pory się golił! Wstawał rano i robił swoją minimalną, ale regularną toaletę.
Na bazarku kupował jednego pomidora, jednego małego kiszonego ogóreczka. "Bo po co więcej jak Jej nie ma". Mówił, że chce iść za Nią. Mało jadł, dużo pił. Aż kiedyś zniknął... Pani z administracji spotkana na schodach powiedziała: "no, będziecie teraz mieli spokój". Tak się dowiedziałam, że Zygmunt nie żyje. Poruszyła mnie ta wiadomość i głupie, nieprzemyślane słowa kobiety. Zygmunt odszedł niespełna dwa miesiące po swojej Żonie. Taka miłość...
A o co chodzi z tymi drzwiami od śmietnika? Zygmunt dorobił masę kluczyków, kopiując swój "przydziałowy". Sprzedawał je podobno po 5 zł. Po jego śmierci zamek zmieniono. I ile razy wkładam do niego kluczyk staje mi przed oczami Zygmunt właśnie.
Niech spoczywa w Pokoju...
Komentarze
Żartuję z tym nieczytaniem, tak? :-) Pozdr serd, Michał
mogłoby być z tego świetne opowiadnie